Czas obudzić się z zimowego snu! W sobotę 11.04.2015 r. nastąpiło otwarcie sezonu Youngtimer Warsaw.
Spotkanie odbyło się na parkingu przy Stadionie Narodowym. Sobota była piękna, gorąca i słoneczna, co oczywiście odbiło się na robieniu zdjęć.
Samochodów było mnóstwo, jedne stacjonowały przez kilka godzin, inne przyjeżdżały i zaraz odjeżdżały. Z tego, co wiem był to rekord popularności spotkań Youngtimerów.
Dla każdego coś dobrego – samochody były przeróżne. Saaby, Ople, Fiaty, Zastavy, kolorowe Renault Twingo… Po prostu wszystko.
Niesamowity upał oraz niewygodny bagaż poganiał mnie w działaniach – zdjęć nie ma zbyt wiele. Link do nich znajdziecie na końcu wpisu.
Na zlocie można było zjeść i wypić (tylko kawę). Kawę serwował wspomniany kiedyś przeze mnie Citroen (H? HY?) Kaff and Race. Mięsożercom hamburgery podawał Gold Digger, natomiast ja odnalazłam wegetariańskiego hamburgera w truck’u obok. Bardzo miałam ochotę spróbować obiecanych lodów Ape od N’ice Cream, ale nie mogłam ich odnaleźć. Minusem było to, że przy food truck’ach stał samochód reklamujący mieszkania na Mokotowie. Megafon „krzyczał” aż bolały uszy.
W związku z tym, że na zlocie pojawiły się różne samochody, pojawili się też różni właściciele i zwiedzający. Na fejsbukowej stronie wydarzenia można znaleźć „wąty”, a mianowicie posty ludzi, którzy się wyzywają od wieśniaków. Poszło o to, że pewna grupa osób przyjechała na zlot samochodami na sprzedaż, a to nie spodobało się innym i uznali to za „giełdę Słomczyn”.
Moje zdanie? Po co się tak obrażać, wystarczy upomnieć, choć nie widzę nic złego w umieszczeniu kartki z napisem „sprzedam”.
Druga sprawa to taka, że właścicielom starych aut nie podobało się parkowanie aut nowszych. Przykładem było kolorowe Renault Twingo.
Dosyć już tego złego – spotkanie było udane i nic do tego „hejterom”.
Atmosfera podobała mi się, ale dodałabym trzy rzeczy – stoliki, aby można było spokojnie usiąść, zimne napoje, aby ugasić pragnienie (tak, piwo też) oraz muzykę. Tak, muzyka. Tego brakowało mi najbardziej. Chętnie posłuchałabym jakiegoś zespołu lub wokalisty, który zagrałby coś z minionej epoki.
To już prawie koniec wpisu. Jest dość krótki, ponieważ nie było więcej atrakcji. Samochodów było tak dużo, że nie sposób było je fotografować – to trzeba zobaczyć na żywo.
8.11.2014 na Żeraniu odbył się event upamiętniający rozpoczęcie produkcji przez Fabrykę Samochodów Osobowych. Dokładna rocznica strzeliła 6.11.2014 o 14:00, jednak wiadomo – weekend.
Jak to właściwie było?
Po ponad trzech latach od rozpoczęcia budowy Polska doczekała się Fabryki Samochodów Osobowych. Droga do jej budowy nie była prosta – tu łączy się motoryzacja z polityką. Według założeń z 1948 roku Polska miała rozpocząć produkcję na licencji Fiata, czyli przy współpracy z Włochami. Zapłatą dla Italii był węgiel, jednak w ramach Planu Marshalla (amerykański plan pomocy dla Europy w odbudowie gospodarki po wojnie) Włochy miały dostać ten surowiec od USA. Dodatkowo trwała zimna wojna, która swój chłodny powiew zostawiała w każdej dziedzinie życia. Włochy się wycofały. Nie tak łatwo jednak Polaków zniechęcić. Tu właśnie, moim zdaniem, pojawia się punkt kulminacyjny – ZSRR przekazuje licencję na produkcję samochodu GAZ-M20 Pobieda (z j. ros. zwycięstwo). Związek Radziecki nie przyjął zapłaty za licencję, mało tego – zobowiązał się do pomocy przy produkcji seryjnej. Miało to miejsce pod koniec 1949 roku. Polacy związani z przemysłem motoryzacyjnym byli (lub musieli być) wdzięczni władzom radzieckim. Świadczy też o tym pierwsza strona Przeglądu Mechanicznego (grudzień 1949) z mojej szuflady. Umowa licencyjna pomiędzy Polską a ZSRR została zawarta 22 lipca 1950 roku.
Budowa FSO zakończyła się jesienią 1951 i już 6 listopada pierwsze auto opuściło Fabrykę. Tym autem była polska duma, czyli Warszawa M-20. Nie była to jednak innowacja, ponieważ montaż samochodu wykonano w Związku Radzieckim, a w FSO Warszawa otrzymała jedynie oznaczenia. Tak czy owak był to powojenny restart dla polskiej motoryzacji.
Fabryka coraz bardziej się rozrastała. W okresie jej istnienia wyprodukowano w niej także Syreny, Duże Fiaty (w tym dziwaczny, niezrealizowany Ogar), Polonezy, Daewoo oraz Chevrolety Aveo. Pamiętam jak dziś, kiedy sąsiedzi kupili zielone Tico. Był szał. Dziś są niezauważalne, jednak za kilka dobrych lat to też będą klasyki! Nie zaniedbujcie ich!
Chciałabym zwrócić uwagę, że Fiaty 126p nie były produkowane w FSO, a w FSM w Bielsku-Białej i Tychach.
Nie będę Was zamęczała opowiadaniami o całej historii, którą można sobie przeczytać choćby na Wikipedii. Faktem jest, że rok 2011 przyniósł koniec dla FSO. Zwolniono pracowników i stracono licencję na ostatnie auto – Aveo. Tak, mam pretensję do obecnych władz, że doprowadziły do takiej sytuacji. Nawet ZSRR nam pomogło ponad 60 lat temu, a obecne władze Polski nie są w stanie zrobić nic dla zachowania choć minimalnej cząstki polskiej motoryzacji.
Frustracje trzeba odłożyć na bok i cieszyć się tym, co już się wydarzyło (i wyprodukowało). Pogoda 8.11.2014 roku nie dopisała. Nic dziwnego, w końcu to jesień. Miało to jednak jakieś przełożenie na ilość osób biorących udział w wydarzeniu zorganizowanym przez Stowarzyszenia FSOAUTOKLUB. Atrakcją wydarzenia była możliwość wejścia do Fabryki. Powiało jednak PRL-em i zarząd FSO zgodził się tylko na wpuszczenie kilkudziesięciu osób. FSOAUTOKLUB wynegocjował jednak miejsce dla 200 osób. Wyobrażam sobie, co musiało się dziać pod głównym wejściem. Ja przybyłam około godziny 15-ej, kiedy było już „pozamiatane”. Na szczęścia stało jeszcze kilka aut, więc nie żałowałam wycieczki na drugi koniec miasta.
Miło jest się przejść w zwyczajnej scenerii otoczonej Polonezami i Fiatami. Choć nie żyłam w czasach PRL-u, to jeszcze w latach 90. takich aut było mnóstwo na warszawskich drogach. Być może dlatego darzę je sentymentem. W latach przedszkolnych tata koleżanki woził nas dużym Fiatem, ale nie na tylnej kanapie – uwielbiałyśmy jeździć w bagażniku!
Wracając jednak do 63. rocznicy rozpoczęcia produkcji przez FSO – zawsze mam swojego faworyta na zlocie. Tym razem jest to Fiat 132. Prawda, że piękny?
To już koniec wycieczki do FSO. Mam nadzieję, że za rok uda mi się przybyć wcześniej! A może Wy macie jakieś wspomnienia z FSO i jej motoryzacją? Czekam na komentarze!
Praga to nostalgiczne retro-miasto. Wpadłam do niego i wypadłam, ale w biegu zrobiłam kilka zdjęć! Oto one!
Zdjęcie powyżej przedstawia hotel, w którym nocowałam. Przypominał mini Pałac Kultury i Nauki.
Do Pragi nie zabrałam aparatu fotograficznego, więc zdjęcia robiłam telefonem. Ich jakość nie powala, jednak nie w tym rzecz. Samochody, które spotkałam (a w końcu byłam krótko w tym mieście) były naprawdę wyjątkowe. Szkoda, że większość z nich to „reklamówki”. Tak jak ten diaboliczny Chevrolet Impala, który reklamował restaurację:
Co kilka kroków można było zobaczyć samochody (nie tylko te stare), które są formą reklamy. Były to właśnie wizytówki restauracji, usług, tajskich masaży, przejazdów po mieście, czy sklepów. Szczególnie do gustu przypadł mi Cadillac z lotniczej restauracji Hangar.
Rower Coca- cola natomiast stał pod restauracją o nazwie James Dean.
Niektóre formy reklam aż bolą!
Stare tramwaje były częścią restauracji.
W obszarze Starego Miasta jeździło wiele pojazdów, którymi za (niedrobną) opłatą można zwiedzić okolicę. Niestety między innymi używa się do tego, tak jak u nas, koni. Smutne.
W centrum handlowym natomiast pojawiła się garbata reklama. Cudowny design!
A co na mieście? Jak to w Czechach – królowały Skody. Raz mignęła mi czerwona Octavia (być może rok 1959), jednak większość z nich to te wyprodukowane w latach 90. oraz współczesne (bardzo duży procent Superb). Oczywiście samochodów innych marek było co niemiara. Spotkałam na swej drodze taką samą Ładę, jak w Budapeszcie. Jej stan natomiast odbiegał od budapeszteńskiej siostry. Ten sam samochód, a zupełnie inny. Nie przepadam za idealnie błyszczącymi samochodami, ale… no bez przesady.
Coś dla fanów koloru pomarańczowego:
Kto powiedział, że rower musi być jednośladem?
Typowy parking:
Odniosłam wrażenie, że Czesi lubią retro-motoryzację. Ich komunikacja miejska nie powala innowacyjnością. Mnie to bardzo cieszy! Dodatkowo znalazłam ciekawostki w formie papierowej.
To już koniec wycieczki po stolicy naszych sąsiadów. Może Wy macie jakieś wspomnienia z Czech?
Kilka słów o II edycji Gratogiełdy Nie Sprzedam Będę Robił
Gratogiełda NSBR odbyła się jesienną niedzielą na Ursusie. Chyba właśnie przez tę jesień większość wystawców postanowiła nie zawitać (gdzie ci mężczyźni, co nie boją się odrobiny chłodu?). Tym samym Giełda była skromna.
Na wejściu witał nas Żuk organizatorski, a następnie anioł, który przybrał postać Fiata 125p pick-up.
Dalej stały samochody i „graty” na sprzedaż. Stanowisk nie było wiele, jednak było w czym wybierać.
Tak, ludzie płaczą, kiedy robię zdjęcia;
Ja nakupiłam czasopism (co prawda o tematyce lotniczej oraz morskiej) i otrzymałam wyjątkową reklamówkę z rajdu, który odbył się w 2009 roku.
Niestety – do Fiesty nic nie było. Pora wracać do domu. Sama Fiesta nie nudziła się na parkingu, gdyż miała doborowe towarzystwo.
W drodze powrotnej przyuważyłam smutną Nyskę i Malucha. Piękna z nich para.
Na koniec krótkie podsumowanie giełdy. Było dobrze. Szkoda, że część wystawców się wyłamała. Może przydałoby się stoisko z kawą? Ja zapomniałam o zimnie, kiedy oglądałam rzeczy na sprzedaż.
Gratogiełda to super inicjatywa. Osobiście chciałabym więcej takich wydarzeń i z niecierpliwością czekam na kolejną, wiosenną edycję!
W sobotę 13 września mogliśmy na jeden dzień przenieść się do słonecznej Italii…
Pogoda była tak słoneczna, że zdjęcia robiłam „w ciemno”, ale nie o tym mowa. Zajmę się stroną retro wydarzenia ForzaItalia 2014.
Zastanawialiśmy się, czy trafimy do Pałacu w Rozalinie. Nie było jednak problemu, ponieważ przed nami jechała Alfa Romeo Giulietta, która ładnie nas zaprowadziła. W bramie zostaliśmy skierowani na parking dla gości. Były tam wszystkie samochody, które nie zostały wyprodukowane we Włoszech. Jak można się domyślić, wśród nich były prawdziwe perełki.
Ta czerwonopomarańczowa zabytkowa Toyota Celica z roku 1979 jest wystawiona na sprzedaż (15700zł).
Następny parking to ten dla samochodów włoskich. Przeważały tam Alfy Romeo, było kilka Multipli. Jednak autkiem, przy którym zmiękły mi nogi był srebrny Fiat 500.
Idąc dalej w stronę Pałacu można było napotkać dużo skuterów i kilka motocykli. Większość motocykli było z obecnej epoki. Skutery natomiast nie do końca.
Dochodzimy do Pałacu. Przyjemna atmosfera. Promienie słoneczne opiewają plac, spaceruje dużo ludzi, ale nie jest tłoczno, a w powietrzu unoszą się zapachy włoskich potraw…
Udaliśmy się na panini. Przy stanowiskach były dostępne różne potrawy. Niestety – nigdzie nie znalazłam włoskich napojów. Ciekawą konstrukcją były stoliki z kapeluszami.
Pobyt umilały psy, których z godziny na godzinę robiło się coraz więcej. Mi bardzo spodobał się chow-chow. Mam sentyment do tej rasy.
Na końcu placu znajdował się parking dla klasyków, choć parkowały na nim dość nowoczesne „klasyki”. Alfy jak z roku 3000, czy żółte Lamborghini. Widać pojęcie „klasyk” ma dla każdego inne znaczenie.
Cóż… W ogóle nie mój gust, ale przynajmniej można popatrzeć, jak zmieniała się motoryzacja na przestrzeni lat.
I znowu Fiaty 500! Oba czerwone! Jeden parkował przy stoisku z panini, a drugi na parkingu klasyków.
Były też polskie Fiaty. Tak polskie, że aż włoskie.
Na tym parkingu klasyków nie było zbyt wiele. Oto kilka zdjęć pozostałych aut.
Na pewno nie widzieliśmy wszystkich aut, ponieważ część wyjeżdżała, część dojeżdżała…
W końcu znalazłam auto dla siebie. Nawet szybko jeździ. Myślę, że takim nie zrobiłabym nikomu krzywdy i w końcu dosięgałabym do pedałów…
To już koniec!
Uważam, że spotkanie przebiegło w naprawdę super atmosferze. Mam nadzieję, że za rok przyjedzie więcej klasyków i uda mi się zostać na kolacji dla zapisanych gości. Odjechaliśmy w towarzystwie czarnego Cadillaca z początku wpisu.
Co do aut nowoczesnych i włoskich – opinię pozostawiam Wam. Ja nie bardzo umiem się wypowiedzieć na ten temat.
To będzie krótki wpis o kilku dniach we Wrocławiu.
Pod koniec kwietnia nudząc się na zajęciach z przedmiotu „geografia bezpieczeństwa” razem z Iwoną (przyjaciółka ze studenckiej ławki) postanowiłyśmy zakupić bilety do Wrocławia. 5 września nadszedł dzień wyjazdu. Liczyłam, iż zrobię wiele porządnych zdjęć i napiszę obszerną notkę, jednak wyszło jak zwykle.
Niechcący trafiłyśmy na Mistrzostwa Świata w piłce siatkowej i znalazłyśmy się pod Halą Stulecia. Wszystko było w bieli i czerwieni. Nawet Polonez, którego uchwyciłam maksymalnym zoomem.
Postanowiłyśmy wydostać się z tłumu podsyconego sportowymi emocjami. Drogę na Rynek odbyłyśmy tramwajem. Przez okno ujrzałam zadbanego, czerwonego Fiata 126p. Znów użyłam magiczny zoom w aparacie – wyszło klimatyczne zdjęcie z kryptoreklamą sieci sklepów Lewiatan.
Błądząc po ulicach Wrocławia napotkałyśmy jeszcze Trabanta, Peugeota 205 i Volvo (265?). Peugeot 205 – nie do końca klasyk, jednak myślę, że za kilka dobrych lat dołączy do grona „vintage”. Ten był w wyjątkowo ciekawej aranżacji. Błyszczący i czerwony, jednak wystarczy, że nadejdzie wieczór, a mój (dość nowy) aparat tworzy swojego rodzaju sepię i zachowuje się jak aparat z telefonu. Telefonu z roku 2002 oczywiście.
Co słychać na Rynku? Ano jak to na Rynku – pięknie i romantycznie. W dzień można zwiedzić okolice rikszą, karetą lub zwierzęcymi Melexami.
Na wystawie pobliskiego sklepu Pierre Cardin prezentuje się piękny Komar. Sklep francuski, a Komar polski. Odpowiada mi to połączenie.
Rynek zachwyca również klimatycznymi knajpkami. Retro wystrój cieszy oczy!
Dwa auta, jakie widziałam, a nie zdążyłam sfotografować to Mercedes W108 (ślubny) oraz Polonez Borewicz.
Co mnie ominęło? Wydaje mi się, że wiele rzeczy. O jednej wiem na pewno – to zlot w Głogowie pod Wrocławiem. Cztery miasta zjechały swoimi klasykami w jedno miejsce. Z przyczyn losowych nie mogłam się tam zjawić. Ze zdjęć zamieszczonych w internecie wynika, że było na co popatrzeć. Wrzucę link na mój fanpage na Facebook’u.
I to koniec wyprawy do miasta zwanego Breslau. Żal było wracać, jednak Warszawa powitała nas Nyską. Uśmiech powrócił.
Kilka zdjęć i komentarzy z targu/giełdy 31.08.2014 r.
Wielki Targ Złomnika i giełda Nie Sprzedam, będę Robił vol.1 i pewnie ostatni. Kolejne wydania prawdopodobnie będą podzielone, ale o tym na końcu notki.
Dzień po hucznym American Day postanowiłam udać się na targ, który odbył się przy ulicy Postępu 3 na Mokotowie. Miałam nadzieję, że będzie cokolwiek o Fieście mk1, ale jak można się domyślić nie było nic.
Już przed wejściem na giełdę ujrzałam wiele ciekawych aut, a w szczególności Escorta mk2 – towarzysza parkingowego z American Day #4.
Można było także spotkać Malucha…
…VW Transportera…
…i pięknego Amazona!
W obrębie placu było kilkunastu wystawców. Można było nabyć naprawdę ciekawe rzeczy – od samochodów przez motocykle, aż do lamp. Szkoda tylko, że wystawcy zastawiali swoje auta innymi rzeczami, co nie pozwalało nacieszyć się wyglądem pojazdu! Przykładem było białe Renault 5 (Stado Baranów), które zostało ubrane w brązowy bezrękawnik. 🙂
Tak samo piękne Mini! Rzeczy na sprzedaż były ładne, jednak przytłoczyły auto.
Tutaj odsłonięte pojazdy:
Wracając do zasłaniania – Fiat 125p. Osobiście myślałam, że to auto nie jest na sprzedaż. Dowiedziałam się o tym dopiero po powrocie do domu. Był piękny, lecz został zastawiony. Nie było także żadnej informacji na temat sprzedaży.
Moim faworytem było Audi F103 z roku 1966, które kosztowało jedynie 10000 zł! Jak za taki stan to naprawdę niewiele. Nie mogłam oderwać wzroku od tego czarnego demona!
Były też jednoślady w niskich cenach. Mi przypadł do gustu Komar z żółtym reflektorem.
Wśród ciekawych gadżetów na sprzedaż znajdowały się także miniatury aut.
Podczas targu można było także nabyć, m.in. książki i pisma o starej motoryzacji, części samochodowe, mapy, lampy, radia, sprzęt muzyczny, płyty winylowe, ubrania oraz walizki. Wszystko było (lub wyglądało jak) z poprzedniego wieku.
W mniej uczęszczanej części placu ukryły się perełki. Od razu wpadła mi w oko niebieska „Kaczka”. Błyszczała niczym szafir!
Szalony świetlisty Maluch! 🙂
Po wyjściu z targu uraczył mnie jeszcze widok jadącego Wartburga i Fiata 126p…
… a następnie zdołowały słowa przechodniego „…ee klapa od dwójki…” (wypowiedziane z pogardą). O Fieście oczywiście.
Podsumowując wydarzenie uważam je za udane. Było przyjemnie i chciałabym więcej takich spendów. Ku uciesze będzie kolejna edycja. Oficjalna nazwa: GRATOGIEŁDA NSBR. Data to 19.10.2014 r. Wstęp jak na pierwszej edycji – dla kupujących za darmo, a dla wystawców 20 zł.
Gratogiełda będzie już bez uczestnictwa Złomnika. Dlaczego? NSBR napisał na Facebooku, iż nie chce, by „z giełdy zrobił się Słomczyn” i chce by była to giełda stricte motoryzacyjna. Popieram, jednak z drugiej strony te wszystkie bibeloty były urocze. Może dałoby się stworzyć dwie strefy…
Kilka słów ode mnie na temat czwartej edycji corocznej imprezy American Day.
Będzie to krótka notka, ponieważ zabawa jak zwykle była przednia i porwał mnie wir wydarzeń.
Przybyłam na miejsce (Liberator Harley Davidson) dopiero o godzinie 18-ej. Fiesta znalazła fordowo-parkingowe towarzystwo.
Ominęła mnie niestety parada aut i palenie gumy. Nie mogę ocenić tamtej części imprezy, choć kilka osób wspomniało, że było drętwo. Mam wrażenie, że było mniej aut niż rok temu. Być może dlatego, że przegapiłam także wjazd „tańczących” lowriderów, które są pewnym klasykiem dla motoryzacji produkowanej w USA, choć to Meksykanie wymyślili ten styl.
Przechadzając się po terenie imprezy zrobiłam następujące zdjęcia:
Jak widać większość aut to monstra o ciekawym wyglądzie. Można było też znaleźć coś na sprzedaż.
Można nawet było nie odchodzić od krzesła barowego, a jednocześnie być wszędzie. Zakochałam się w tym magicznym pojeździe!
Jak zwykle na American Day można było spotkać wiele ciekawych osobowości. Było mnóstwo ludzi, którzy sami remontują swoje auta lub też tworzą ekipy. Ja spędzałam czas u boku najlepszych dziewczyn w mieście, m.in. Pin Up Candy i Ciotki Ostrej.
Wśród gości można było spotkać 3/4 polskiej sceny rockabilly i pochodnych gatunków muzycznych. Imprezę poprowadził Michał Figurski i Pin Up Candy, a oprawę muzyczną zapewnił świetny DJ Kuczijo. Na scenie wystąpiły również zespoły: The Real Gone Tones, Gasz, The Jet-Sons oraz Monkey and The Baboons. Pokaz gorącej burleski zafundowała Pin Up Candy. W międzyczasie odbywał się konkurs Miss Pin-up. Na gości czekały stanowiska z odzieżą i akcesoriami, m.in. swoją wystawę zaprezentowała Ciotka Ostra Art. Z przyjemności było też piwo, burgery i Coca-cola.
Wieczorem, na środku parkietu, pojawiła się płonąca beczka-koksownik.
Uciekając do domu udało mi się złapać jeszcze Forda Capri!
Jest już data American Day #5! To 29.08.2015 r.
Wnioski po American Day 2014?
1. Potrzebuję lepszego aparatu fotograficznego!
2. To było kolejne mega wydarzenie!
3. Za rok musicie się pojawić!
4. Warto przyjść już w południe!
5. Na pewno zapomniałam o czymś wspomnieć…
Chciałam podziękować za dobrą zabawę wszystkim, a szczególnie osobom zza stołu Ciotki Ostrej, Michałowi oraz Uli za fryzurę. Do zobaczenia za rok!
Budapeszt to ponadczasowe miasto. Zasługuje na wiele uwagi. Szczególnie motoryzacja, która jest uważana przez wielu ludzi za nienowoczesną i mało wyjątkową.
Kocham Węgry. To kraj, w którym czuję się jak w domu, pomimo języka pochodzenia ugrofińskiego, którego prawie nikt nie rozumie (ewentualnie mniejszości z okolic Uralu). Kraj ludzi tak walecznych, że przez tysiące lat szli i osiedli w dobrym miejscu Europy. Kraj ludzi wyjątkowo miłych. Posłuchałam więc generała Bema i spędziłam kolejne wakacje w Budapeszcie. Tym razem miałam na celu sfotografowanie wieloletnich pojazdów, jakie przebywają w tym mieście. Oczywiście najciekawsze i najładniejsze samochody (między innymi lśniący, cudowny, czerwony jak Związek Radziecki Ford Escort mk1) przejeżdżały, kiedy nie mogłam wykonać zdjęcia…
Węgry to kraj Trabantów. Niegdyś eksportowano te samochody z NRD i one do tej pory są, rdzewieją, jeżdżą w dużych ilościach. Często służą jako przechowalnia rzeczy.
Trabanty w tym kraju są różne. Naprawdę różne. Poniżej mamy szaloną „skarpetę” z flagą konfederacji na dachu.
Dla mnie jednak najpiękniejszym Trabantem jest błękitny spod zajezdni tramwajowej. Pamiętam go z wakacji w roku 2013. Chyba mam już do niego sentyment. Jest w stanie jeżdżącym, jednak zawsze parkuje tak, że nie widać jego przodu.
W Budapeszcie funkcjonuje także Magyar Autóklub. Nie mają strony w języku innym niż węgierski, więc ciężko jest cokolwiek zrozumieć. Mają sekcję oldtimerów, muzeum, autoserwisy i oczywiście Trabanty.
Trabanty żyją tu własnym życiem. Można powiedzieć, że to nawet lifestyle. Trabanty widnieją na reklamach, książkach, różnej maści artykułach, koszulkach.
Idąc ulicą, jadąc autobusem, podczas wykonywania innych szarych, codziennych czynności, jakby nigdy nic mijasz Trabanty.
W tym mieście jest jednak niewiele mniej Garbusów. Tylko, że o Garbusy to tu się dba. Wszystkie, jakie widziałam były naprawdę w dobrej formie.
Garbusy również towarzyszą Madziarom w szarej codzienności. Możemy je spotkać co kilka przecznic.
I ta sama wersja kolorystyczna kilka ulic dalej:
Mi osobiście spodobał się przygnębiony i metaliczny Garbi w kolorze niebieskim. Oczywiście mijałam go w drodze powrotnej. Byłam obładowana torbami i bez aparatu, więc strzeliłam foto telefonem (jedną ręką). Odbiło się to na jakości zdjęcia.
I kolejny, piękny Volkswagen.
Za Garbusami oglądają się nawet ludzie z plakatów!
W Budapeszcie jest niekończąca się ilość Garbusów. Jak to jest z innymi samochodami? Jest dużo Wartburgów, Ład i różnych mieszanek. Wartburgi nie są tu tak pielęgnowane, jak Garbusy…
Jak widać nie ma tez tragedii, choć Wartburg w wersji kombi (beżowy) miał wybitą szybę, która była załatana workiem na ziemniaki…
Łady! Ach, te Łady!
Widać, że Łady są tu pasją. Spotkałam różnorodne, piękne, niebanalne. Moją uwagę przykuła czerwono-czarna Łada. Okazało się, że jeździ nią dostawca pizzy z włosami do pasa.
A tu Łada motorniczego ze wspominanej wcześniej zajezdni tramwajowej.
Jakie samochody można jeszcze znaleźć w zagłębiach budapeszteńskich dzielnic? Maluchy!
Myślę, że „bum” to trafna rejestracja tego auta.
Niestety, większość Fiatów 126p jest w marnym stanie. Mignął mi gdzieś także zestaw 126p + 125p, ale w stanie dla ludzi o mocnych nerwach.
Spacerując sobie po uliczkach Budapesztu natrafiłam także na kilka ciekawych aut. Do gustu przypadło mi Renault 4, które zawsze chciałam zobaczyć w wersji codziennej eksploatacji.
Obok Renault stało przyjezdne Yugo z Serbii. Stan na piątkę z plusem.
Samochodem, który zrobił wrażenie na BillyMike’u był Ford Capri. Mi również się spodobał, ale nie jestem wielką fanką sportowych aut.
Ja za to znalazłam zaraz obok moją czarną miłość, która nie chciała mnie opuścić.
Zmierzając w stronę centrum miasta złapałam ciekawą Skodę w stylu rat look. Niestety – szybko jechała.
To miasto jest vintage. W centrum możemy znaleźć sklepy z odzieżą i rzeczami używanymi, z tym że nie są „lumpeksy” jak u nas. Są to sklepy, w których każda pojedyncza rzecz jest unikatowa, a ceny są wyższe niż w zwykłych odzieżówkach. Można w nich zakupić wszystko, co było kiedyś – od ciuchów w każdych stylach po stroje żołnierzy, meksykańskich wojowników, czy japońskich lolit, po odznaki, aparaty fotograficzne, maszyny do pisania, noże, fotele fryzjerskie i właśnie auta. Trafiiłam na wystawę pojazdów na sprzedaż. Oto i one!
Coś dla fanów jednośladów. Niestety, ja nie bardzo znam się na tym rodzaju pojazdów. Na razie potrafię odróżnić motocykle HD od skuterów Vespa i to musi mi wystarczyć.
Uwielbiam trójkołowce. Wyjęłabym jedynie te lalki ze środka. Trochę to przerażające…
Kto nie chciałby kupić loda z takiej lodziarki?
No i coś, co zupełnie nie trafia w moje gusta, ale w końcu jest już retro.
Ostatnia na tej wystawie była smutna „dekawka”.
Idąc dalej ulicami centrum można spotkać wiele ciekawych pojazdów. Miałam okazję widzieć akcję policjantów. Ktoś w samym centrum porzucił luksusowe auto na środku jezdni, blokując przy tym ruch innym pojazdom. Niestety nie wykonałam zdjęć w obawie przed grupką policjantów w furażerkach.
Kiedy zrobiło się już ciemno pojawił się wyjątkowy, przyjezdny Mini. Miał wstawki angielskiej marki Burberry. Gratka dla fanów motoryzacji i mody. Cudo!
To powoli koniec wyprawy do kraju przyjaciół. Będąc w Budapeszcie nie zapomnijcie zjeść gulaszu węgierskiego (niestety brak wersji wegetariańskiej).
Wszystkim, a szczególnie fanom stylu rockabilly polecam odwiedzić lokal Amigo Bar. Wpadnijcie tam na bilard i zimny Dreher.
Po ciężkim dniu można wsiąść w autobus lub tramwaj, które też należą do retro motoryzacji i oddalić się w stronę domu…
Więcej zdjęć aut (nie tylko vintage, ale i rzadko spotykanych) możecie zobaczyć w moim albumie google+.
1’st AUTORENOVATOR DAY odbył się, że tak pozwolę sobie zażartować, 28 czerwca w Piasecznie.
Uwielbiam zloty klasyków, dlatego radośnie popędziłam z BillyMike’m naszą Fiestą na ulicę Zgody w Piasecznie. Impreza miała odbyć się na parkingu przy barze Mykwa.
Plan imprezy w skrócie miał wyglądać następująco:
– rejestracja pojazdów godz. 10:00–12:00,
– oficjalne otwarcie zlotu godz. 12:00,
– konkurs elegancji godz. 12:30–14:30,
– akcja straży pożarnej godz. 14:30,
– parada godz. 15:45 – 16:30,
– ogłoszenie wyników konkursów godz. 17:00,
– oficjalne zakończenie zlotu godz. 18:00;
O godzinie 18:00 w barze Mykwa miał odbyć się koncert zespołu The Rocknocks.
Wszystko gotowe? Jedziemy! W drodze myślałam ile zrobię pięknych zdjęć na bloga. Co prawda dojechaliśmy na miejsce po godzinie 14-ej, ale jakież wielkie było moje rozczarowanie jak ujrzałam zlot!
Samochodów było kilkanaście. Najbardziej przykuwającymi uwagę atrakcjami był wóz do mammografii (na okienku były naklejona głowa starszej kobiety, więc nie można było się na to nie spojrzeć bez uśmiechu) i dwupiętrowy autobus londyński, na którym stał DJ prowadzący imprezę. Jako, że nie był to rasowy zlot tylko dla fanów motoryzacji, a każdego przechodnia dzieci lepiły się do aut niczym muchy do lepu. Nie jestem fotografem, więc zaczęłam kombinować, jak zrobić zdjęcia bez tłumu gapiów i „dotykaczy”.
Przechodząc do kolejnego auta zdążyłam zrobić zdjęcie jego tyłu (z wyżej wspominanym mammowozem w tle).
W tym momencie zobaczyłam, że zaczyna się parada. Na licytację miejsc nie było wielu chętnych. To w końcu Polska, więc kto by zapłacił kilkadziesiąt złotych za przejażdżkę Dużym Fiatem…
Szkoda, że DJ jakoś za specjalnie nie ogłaszał rozpoczynającej się parady, ponieważ zanim dobiegłam do ulicy uciekło mi kilka aut. No i są, jadą! Zaraz, ale co to?! Punto, Brava, Astra? Oczywiście to „obcy” weszli w paradę. Co kilka samochodów wjeżdżało współczesne auto. Kierowcy parady ustępowali także pierwszeństwa pieszym. W związku z tym już na rynku Piaseczna parada się rozwaliła. Czy się skleiła gdzieś dalej? Tego nie wiem. Zdążyłam natomiast zrobić kilka zdjęć:
Poszliśmy do miejscowej restauracji, ponieważ do koncertu pozostały ponad dwie godziny. Wróciliśmy na parking licząc, że po paradzie samochody jeszcze się ustawią i będzie można im zrobić zdjęcia. Na parkingu pozostał… jedynie czarny Eldorado. Jak się prezentuje przy Fieście? :>
Na parking zaczęły zjeżdżać się nowoczesne samochody. Impreza dobiegła końca. Udajemy się do baru Mykwa. Minęła godzina 18:00. Czekamy. Koncertowe plakaty wiszą. Czekamy…
W końcu zapytaliśmy się barmanki kiedy będzie koncert. Pani poszła się zapytać jakiegoś mężczyzny, który odrzekł, że nie będzie koncertu. Jak się potem okazało ten mężczyzna (prawdopodobnie właściciel) odwołał koncert z powodu opadów deszczu i nie powiadomił o tym klientów. Obok odbywał się plenerowy koncert muzyki techno i tańczyły tam tłumy osób…
Nic tu po nas! Spadamy!
Cóż… Zamysł imprezy dobry, ale nie do końca jego realizacja. 1’st AUTORENOVATOR DAY wypadł naprawdę słabo w porównaniu chociażby do Saturday Night Cruize’ów. Nie wiem czy inni podzielają moją opinię, ale na wydarzeniu na Facebooku nikt nie dodał zdjęć ani nie podziękował za dobrą zabawę czy cokolwiek.
Oczywiście życzę organizatorom drugiej edycji, ale z większym zaangażowaniem!